Ok, pewnie nie kazdy mlody widz, nieobeznany z gatunkiem bedzie mial frajde z jego ogladania. Ja mialem. Zaciekawila mnie przede wszystkim relacja miedzy 'dobrym' farmerem a 'zlym' bandyta z ktorej wyniklo, ze ani jeden ani drugi nie do konca pasuja do przypisanych im rol. Bo ten 'dobry' jest jednoczesnie konsekwentny, zasadniczy i nieco nudny, a ten 'zly' to odwazny , porywczy nieco romantyk, majacy pewne powodzenie u kobiet (jak na poczatku z barmanka, co dzis w takiej formie juz by nie przeszlo w kinie). No i do tego oczekiwanie na tytulowa godzine 15:10, fakt, ze nieco okrojone (trudne byloby pokazanie kilku godzin bez krojenia) ale niezmiernie ciekawe. Trudno jest wiec nazwac "15:10" klasycznym westernem w pelnym tego slowa znaczeniu, bo wlasciwie trudno jest okreslic klasyczny western. Niech bedzie nim dlatego, ze tutaj duzo krwi sie nie leje, w przeciwienstwie do pozniejszych dziel Peckinpacha i Leone.
8/10.